„Gram dla gry, a nie dla wygranej” i inne sposoby usypiania czujności

IMG_20160329_164043Fascynują mnie gry, w których gracze mają szanse na wykonanie ruchu zupełnie zaskakującego przeciwnika. Posunięcia sprawiającego, że najlżejszą rzeczą cisnącą się na usta jest pełne niedowierzania „Chyba sobie żartujesz!?”. I nie mówię tu o zajęciu pola z akcją, której akurat potrzebowaliście do odpalenia sekwencji ruchów dającej mnóstwo punktów zwycięstwa. Nie do końca liczy się też epicka zdrada w grach typu Battlestar Galactica czy Martwa Zima, bo w końcu od początku należało brać pod uwagę możliwość takiego rozwoju wypadków. Chodzi raczej o coś, czego absolutnie nie potrafiliście przewidzieć, mimo że od kilku rund rozwijało się na stole tuż przed Wami. Rozbudowana strategia, zręcznie zakamuflowana i rozłożona w czasie. Coś pięknego.

Jest jednak pewien szczególny rodzaj takiego planu działania. Najmroczniejsza z wariacji. Taka, która nie ma żadnego związku z mechaniką gry, a bierze swoje źródło w czymś, co wydarzyło się jeszcze zanim wykonaliście pierwszy ruch. Czasem jeszcze przed decyzją o wyborze planszówki do rozłożenia na stole, a niejednokrotnie nawet zanim w ogóle pomyśleliście o tym, żeby zacząć wspólnie grać. Najważniejsze jest to, że pozwoliliście uśpić swoją czujność. Poniżej znajdziecie kilka sygnałów, na które powinniście być szczególnie wyczuleni, jeśli nie chcecie paść ofiarą myślowego podstępu.

***

„Generalnie niedużo gramy”

Sygnał bardzo łatwy do wychwycenia i właściwego zrozumienia. Jeśli zbyt entuzjastycznie przejdziesz w tryb „lekkiego traktowania”, to w pewnym momencie partii możesz mocno zdziwić się umiejętnościami „niedużogrającego” przeciwnika. Zauważ – „niedużo gramy” to nie to samo, co „gramy niewiele”. Najpewniej Twój przeciwnik gra mniej niż by chciał, ale jednocześnie wystarczająco dużo i często, aby w czasie wspólnej partii podnieść ciśnienie współgraczom. Przy dzisiejszej rosnącej popularności gier planszowych bardzo trudno spotkać kogoś, kto przyzna, że gra mało, nawet jeśli na tle możliwości graczy średnio zaawansowanych gra niewiele. Jeśli zatem ktoś jawnie przyznaje, że przy grach nie spędza dużo czasu, to wynika to najpewniej z jego wrodzonej, nabytej lub, w najgorszym wypadku, fałszywej skromności, a nie małego doświadczenia planszówkowego. Tak czy inaczej, trzeba uważać.

„Zagrajmy dwie lub trzy rundy dla przypomnienia i potem zaczniemy normalną partię od nowa”

Klasyk! Doskonale wiadomo co stanie się pod koniec drugiej lub trzeciej rundy. Oto w chwili kiedy powinieneś – zgodnie z umową – zebrać komponenty i przygotować wszystko od nowa usłyszysz „Nieee, grajmy dalej – już pamiętam o co chodzi”. Dziwnym zrządzeniem losu okaże się, że tylko Ty z całej grupy do tego momentu grałeś „dla przypomnienia”, nie przywiązując wielkiej wagi do konsekwencji swoich ruchów na planszy. Pozostali nie dali się wywieść w pole, a sam „zapominalski” akurat ma na ręce bardzo dobry układ kart. Forsując wywiązanie się z ustaleń ryzykujesz marudzenie na tracenie czasu oraz późniejsze narzekanie, że za drugim razem „karty nie podeszły”. Tak naprawdę nie ma znaczenia co zrobisz, bo psychologicznie „zapominalski” już wygrał, nawet jeśli nie odzwierciedli tego wynik punktowy. Jego przegrana w kontynuowanej partii będzie efektem trudnego początku, natomiast winą za porażkę przy ponownym rozłożeniu oczywiście łatwo zrzucić na karb negatywnych emocji, które wygenerowałeś. Jeszcze gorzej będzie jeśli wygra – znasz te teksty o przezwyciężeniu rzucanych pod nogi kłód i intuicyjnym wyborze najlepszych akcji na początku rozgrywki?

„Możemy spróbować, ale zazwyczaj w to przegrywam…”

Wielokropek na końcu tego, rzuconego mimowolnie zdania, nie znalazł się tam przypadkiem. Czasem ktoś przerwie Twojemu rozmówcy lub kilka pudełek zacznie zsuwać się z półki i trzeba będzie je łapać – to zdecydowanie nie czas na gadanie. Ale zdarzy się także sytuacja, w której pomyślisz, że wypowiadający to zdanie po prostu urwał je w połowie. Tak, jakby coś odwróciło jego uwagę, albo zwyczajnie… nie chciał go dokończyć. Potem siądziecie do stołu. Poziom rozgrywki będzie przyjemnie wysoki – w końcu wszyscy często gracie w tę konkretną planszówkę. Jednak w pewnym momencie zobaczycie zagranie, którego nigdy wcześniej nie widzieliście. Kombinację ruchów ukazują nowe możliwości w taktyczne. Mistrzowskie posunięcie dające niezwykłą przewagę osobie, która je wykonała – coś co sprawi, że fortuna nieodwracalnie odsunie się od wszystkich pozostałych. Zupełnie jakby Twój współgracz znał grę na wylot, mimo że nie jest jej autorem ani nie był w grupie testerów. Wtedy zrozumiesz, że na miejscu wielokropka powinna znaleźć się kluczowa informacja. Fakt, który pozwoliłby uniknąć sromotnej porażki. Bo pełne zdanie miało brzmieć „Możemy spróbować, ale zazwyczaj w to przegrywam… w finale turnieju mistrzów”.

„Gram dla gry, a nie dla wygranej”

Najbardziej perfidna z zagrywek. Możecie słyszeć to wielokrotnie przez kilka tygodni, miesięcy, a może nawet lat! Wasz znajomy powtarza to tak często, że autentycznie zaczynacie mu wierzyć. Co więcej, gra tak, jakby naprawdę nie dbał o zwycięstwo i choć czasem wygrywa, to w pewnym momencie przestajecie traktować go jako bardzo poważne zagrożenie, w porównaniu z innymi przeciwnikami. I właśnie w tym momencie przegraliście. Pewnego dnia siądziecie w większym gronie do dużego, ciężkiego tytułu – rozgrywka, na którą być może czekaliście od dawna. I pośród przeciwników najgroźniejszych z groźnych będzie też ten, który nad wygraną przedkłada samo spędzanie czasu ze znajomymi przy planszówkach. Będziecie tak zajęci kontrolowaniem tego co robią ci pozostali, żądni zwycięstwa gracze, że zupełnie nie zauważycie coraz śmielszych poczynań „towarzyskiego” planszówkowicza. I będzie to dotyczyło wszystkich, którzy grają dla wygranej, bo w istocie każdy został oszukany tak samo. Na pewnym etapie rozgrywki, kiedy będzie uwikłani w konflikty między sobą, w towarzyskim współgraczu nastąpi przemiana. No bo jak oprzeć się pokusie pokazania wszystkim, że „grając tylko dla grania” można jednak… wygrać. I wygra na pewno. W końcu przez połowę rozgrywki zbudował swoją gigantyczną flotę, której nikt nie niepokoił, zebrał idealną kombinację kart, na którą nie zwróciliście uwagi, lub po prostu zebrał mnóstwo pojedynczych punktów zwycięstwa, ukrywając je przed przeciwnikami za zasłonką.

Nawet jeżeli samo granie z innymi sprawia wiele dużo radości, to wygrana daje większą satysfakcję. Każdy bardziej lubi wygrywać niż tylko grać. Tak samo jak wolimy „po prostu grać” niż przegrywać :).

***

Bądźcie czujni. Wypatrujcie sygnałów, a gdy te nadejdą wiedzcie, że gra właśnie się rozpoczęła. Walka umysłów już trwa. Ale może nie warto przejmować się tym za bardzo. W końcu gramy dla gry, a nie dla wygranej…

Reklama